Najpierw były kijki. Wyposażona w nie mogłam poczuć się prawie jak w Finlandii. Pięć lat temu, gdy sprowadziłam się do Krakowa, Nowej Huty było już po bumie zainteresowania tą aktywnością, który miał miejsce w 2010 roku, ale ciągle osoba z kijkami prowokowała do komentarzy i zaczepek.
Przemykający z kijkami obok spacerującej pary czy spieszącego z aktówką do pracy zwykłego przechodnia nie wtapiał się jeszcze w tłum i nie wrysował w scenografię miasta tak jak staje się obecnie. Trenowałam więc wyobrażając sobie uparcie, że jest to tak naturalne jak byłoby w Finlandii.

